niedziela, 17 maja 2009

Mistrz Anglii, mistrz Hiszpanii


fot: http://img.dailymail.co.uk/i/pix/2008/04_04/083ronaldoDM_468x284.jpg

Manchester United i FC Barcelona równocześnie – czyli w tym samym tygodniu – zapewniły sobie mistrzostwa kraju. Fakt, że w zbliżającym się finale Ligi Mistrzów, zmierzą się dwa mocarstwa, rządzące w ligach rankingowo najsilniejszych w Europie, dodaje temu starciu pikanterii szczególnej. Nie pamiętam - chodź przyznam, że w statystykach z lenistwa nie grzebałem - żeby kiedykolwiek wcześniej finał klubowego czempionatu europejskiego był tak doniosły, i tak sprawiedliwy jak tegoroczny. Żeby mierzyły się w nim kadry, nie tylko zachowujące supremację w ligach w Europie najsilniejszych, ale i które grały przy tym najefektywniejszą odmianę futbolu. Żeby starły się jedenastki, przez okrągły sezon wzbudzające zachwyt i podziw swoją nadnaturalną witalnością, charakteryzującą boiskowych herosów nie do zdarcia. Mistrz Anglii i mistrz Hiszpanii – niezależnie od tego, jakie stworzą w Rzymie widowisko – iście mistrzowski szlagier w finale Ligi Mistrzów wykreują. Nie mogę się doczekać!

Miniony weekend był wyjątkowy. Jasne stało się, że Manchester United i FC Barcelona już na pewno w swoich ligach niepodzielnie rządzą. Diabły mistrzostwo zgarnęły na boisku, remisując z Arsenalem 0:0 i gwarantując sobie tym samym bezpieczną przewagę nad drugim Liverpoolem. Feta w Manchesterze wybuchła zagorzała. Wreszcie Czerwone Diabły mistrzostwo zagwarantowały sobie na Old Trafford (z 11 triumfów Manchesteru za kadencji nieśmiertelnego Fergusona, Diabły po mistrzostwo przed własną publicznością sięgały zaledwie 3-krotnie) i z niebywałą motywacją – a przed finałem w Rzymie jest jeszcze trochę czasu na niezbędną regenerację sił – staną w szranki z Barceloną w bezsprzecznym starciu sezonu.

FC Barcelona mistrzostwo zapewniła sobie brzydko. Brzydko, bowiem nawet nie wychodząc na boisko. W ostatniej kolejce ligowej Barcelona musiałaby wygrać z Mallorcą, żeby po tytuł sięgnąć. Musiałaby, gdyby Real z Villarealem wygrał. A, że Królewscy w tym meczu polegli, automatycznie Dumie Katalonii mistrzostwo zagwarantowali. Wynik Galacticos tak zadziałał na ekipę Pepa Guardioli, że tej nawet z Mallorcą nie chciało się walczyć – przegrali 1:2, choć od 10 minuty prowadzili (w 90' karnego zmarnował Eto'o, co dodaje jeszcze brzydoty barcelońskiemu mistrzostwu). Oczywiście, Barcelona brzydko zagwarantowała sobie tytuł, czyli brzydko zagrała w dzisiejszym meczu, a precyzyjniej – brzydki osiągnęła rezultat. Uprzedzam, że nie odnoszę całokształtu osiągów barcelońskich do ich ostatniego starcia, które i tak było tylko formalnością. Katalończycy przez cały sezon - podobnie jak Manchester, a kto wie czy nie z większą konsystencją – grali wyjątkowo, łącząc futbol szybki z piłką artystyczną, daleką od atletycznych przepychanek, a bogatą w wirtuozerię w dzisiejszej piłce szlachetną.

Manchester United i FC Barcelona mistrzami w swoich krajach już są, więc teraz mogą spokojnie skupić się na pojedynku decydującym o mistrzostwie jeszcze bardziej doniosłym – o triumfie w Lidze Mistrzów (mecz odbędzie się 27 mają). A to, że Ferguson i Guardiola mają chwilę wytchnienia przed najważniejszym meczem sezonu, czyni ze zbliżającego się starcia manchesterowsko-barcelońskiego pojedynek historyczny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz