czwartek, 28 maja 2009

Anioły wygrały z Diabłami, a wszystko dzięki Guardioli!


fot: http://nawysokoscimurawy.blox.pl/resource/Josep_Guardiola.jpg

Barcelona Manchesterowi pokazała wirtuozerię. Katalończycy w historycznym finale Ligi Mistrzów zagrali tak, jak prezentowali się przez okrągły sezon – wyjąwszy chłamliwe widowisko w dwumeczu przeciwko Chelsea Londyn – czyli pokazali klasę piłkarską, sięgającą apogeum. Jednocześnie obalili oni konwencję, jakoby nie potrafili rywalizować z drużynami angielskimi. FC Barcelona sięgnęła po Puchar Europy, skompletowała tym samym Potrójną Koronę (jako piąta drużyna, po: Celticu Glasgow, Ajaksie Amsterdam, PSV Eindhoven i Manchesterze United) i zachwyciła cały świat. I pomyśleć, że to jest pierwszy sezon w roli trenera dla Josepa Guardioli.

Hiszpanie w finale zagrali mocno osłabieni, a to kontuzjami, a to wykluczeniami kartkowymi. Ale nie pozwoliło to wielkiemu Manchesterowi United w nawiązaniu równej walki z królewską Barceloną. Czerwone Diabły swój futbol prezentowały przez pierwsze 10 minut meczu. Szalał Ronaldo, który strzałem z wolnego wprowadził w osłupienie Katalończyków, obserwujących nieporadną interwencję Valdesa. Wydawało się, że to będzie finał diabelski. Wydawało się przez chwilę. Po jednej z kontr Barcelony Iniesta tak manewrował środkową linią Manchesteru, że zakręcili się nawet obrońcy, a szczególnie Vidic, którego w dziecinny sposób ograł Eto'o i strzelił premierowego gola. Manchester United po tej bramce przestał grać. Zupełnie, jakby wnętrza piłkarzy poszły obrażone do szatni, pozostawiając na płycie boiska jedynie cielesny odpowiednik. Czerwone Diabły po stracie gola pozwoliły anielskiej Barcelonie rozłożyć skrzydła i nabrać pewności siebie niezbędnej w finałowych pojedynkach. I Katalończycy co rusz wykorzystywali ospałość Anglików. Co chwilę konstruowali akcje finezyjne, czasami wręcz wyuczone podręcznikowo, rywala obserwując jedynie w heroicznych próbach z dystansu Ronaldo. Portugalczyk w finale to zupełnie osobna historia – sam chciał Barcelonę upokorzyć, wymyślił sobie Ronaldo, że nikt inny bramki nie strzeli, więc tylko on próbował. Robił to, co mu dotychczas wychodziło najlepiej, ale w Rzymie nie wyszło ani razu. Za to hegemonialna gwiazda Barcelony, wzbudzająca wszem zachwyt, Leo Messi złamał zdroworozsądkową zasadę mówiącą , że liliput w starciu z gigantycznymi obrońcami bramki głową strzelić nie może. Okazało się jednak inaczej. Messi, mierzący zaledwie 169 cm wzrostu przechytrzył kolosa Ferdinanda i sprytnie oszukał van der Sara. Wówczas było już po meczu, to Barcelona sprawiedliwie triumfowała, a Manchester pogrążony w agonii tylko obserwował fetę Katalończyków.

FC Barcelona Puchar Europy zgarnęła zasłużenie. Piłkarze Pepa Guardioli na supremację w Europie zasłużyli, chyba nawet bardziej niż Manchester United. W końcu mieli już prawie skompletowaną Potrójną Koronę. Manchester, który co prawda triumfował już w tym sezonie trzykrotnie, to szans na nią już nie miał. Barcelona przełamała stereotypy. Natchnieni nową wizją Guardioli, Katalończycy obalili wszechobecną i sławioną tezę, jakoby to do sukcesów piłkarskich niezbędna była przede wszystkim dobrze skonstruowana i wyzbyta jakichkolwiek bubli defensywa. Barcelona wyszła naprzeciw tej teorii – przez cały sezon biła rekordy skuteczności, fenomenalnie prezentując się w ataku, co również pozytywnie odbijało się na obronie. Nowa wizja futbolu barcelońskiego, którą stosuje Guardiola polega na przetrzymywaniu piłki, z dala od własnego pola karnego. Teoretycznie takie podejście nie wydaje się żadną nowinką, jednak zobrazowanie tego typu taktyki przez Barcelonę tworzy nowy rodzaj stylu ofensywnego. To właśnie siłą ataku, Barcelona biła – i pewnie wciąż będzie bić – każdego rywala w mijającym sezonie. Wszystko dzięki Guardioli!

Kataloński szkoleniowiec, nomen omen młodszy od grającego na boisku Edwina van der Sara tegorocznymi triumfami zapoczątkował tworzenie monumentalnej, epickiej opowieści, z pozoru wyglądającej na literaturę fantastyczną, rzadko spostrzeganej jako realna rzeczywistość. Ale to, co wpisuje w historię Guardiola z fantazją nie ma nic wspólnego, to czysta literatura faktu! A hiszpański taktyk właśnie skończył pisać jej pierwszy rozdział, zadedykowany, z szacunku kończącemu karierę Paolowi Maldiniemu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz