środa, 22 kwietnia 2009

Fabiański niczego nie udowodnił i niczego nie potwierdził


(fot:http://www.se.pl/media/pics/2008/04/22/Fabianski_460x370.jpg)

Mecze w bramce Arsenalu Londyn dla Łukasza Fabiańskiego wyjątkowe - półfinał na Wembley przeciwko Chelsea oraz ligowe starcie z tytanem z Liverpoolu - uwidoczniły serię wątpliwości, które rodzą się przy stawianiu Polaka w bramce Londyńczyków. Fabiański przegrany 1:2 mecz z Chelsea zawalił, stał się praktycznie przyczyną wyrzucenia Kanonierów z Pucharu Anglii tuż przed finałem. Za to w meczu w lidze, przeciwko Liverpoolowi puścił 4 bramki, będąc poniekąd bohaterem Londynu.

Fabiańskiego egzystencja wyspiarska jest pełna zawirowań i wątpliwości. Mecz z Chelsea - idąc chronologicznie po linii ostatnich meczów dla Polaka historycznych - reprezentantowi Polski nie wyszedł totalnie. Już na początku spotkania durnie wdał się w wyścig sprinterski z Didierem Drogbą - naturalnie przez Fabiańskiego przegrany - i cudem uniknął bramki (piłkę z linii bramkowej wybił wówczas obrońca Gibbs). Później Polak był już totalnie spłoszony, gafy popełniał praktycznie co każdą sytuację podbramkową dla Chelsea. Nic więc dziwnego, że nawet prowadząc 1:0 Arsenal mecz z Fabiańskim w bramce przegrał. Były Legionista wypadł licho, o czym głośno trąbiły angielskie gazety.

Enigmą naturalną był więc wczorajszy występ Fabiańskiego, już w lidze, przeciwko rozpędzonemu FC Liverpoolowi i to na Anfield Road. Na szczęście Polak tym razem pierwszą interwencję miał udaną. Pewnie chwycił piłkę uderzoną w początkowych minutach przez Torresa, dodając sobie odwagi w hicie szlagierowym niezbędnej. Później bronił pewnie jeszcze kilkakrotnie, w tym strzał Torresa wyśmienicie! I choć ostatecznie, puścił aż 4 bramki, to występ zaliczył udany. Wszak, można by szukać pretensji do Polaka przy drugim trafieniu dla The Reds, kiedy to wpadł do swojej bramki i zza linii piąstkował piłkę, ale po co zaśmiecać w sobie patriotyzm i oczerniać Polaka występującego w najsilniejszej lidze świata?

Dwa mecze dla Fabiańskiego przełomowe, Polakowi - tradycyjnie - ni to nie wyszły, ni to nie potwierdziły jego wielkości. Wielkością tą mrugnął za to Arszawin, strzelając na Anfield 4 bramki, czyli praktycznie dokonując rzeczy niemożliwej. Rosjanin na razie wielkością mrugnął, ale kwestią czasu jest, kiedy tą wielkością zacznie olśniewać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz